„Pniokiem” zostaćnie można. Trzeba się nim urodzić i tyle. Można jednak stracić ów status i... „zdegradować się” do miana „ptoka”, na przykład, wyjeżdżając gdzieś za pracą, czyli chlebem, a rodzinną ziemię odwiedzając tylko raz na jakiś czas. Można też awansować”, ale tylko... z "ptoka” na „krzoka”, pod warunkiem, że osiedlenie jest definitywne, trwa nie krócej, niż 10 lat, a osiedlony albo zrobi coś godnego uwagi dla miasta i regionu, albo nauczy się korzystać, bynajmniej nie od święta, ze skarbnicy przebogatej miejscowej gwary, w której - na przykład - dziewczyna to... „dziopa”, a chłopak to... „chodok” .
Niemal przed każdymi wyborami samorządowymi słychać głosy, że dzielenie ludzi na miejscowych i przyjezdnych, szczególnie w dobie zjednoczonej Europy, jest szkodliwym anachronizmem. Z takim podejściem do sprawy zgadza wielu, rzekłbym nawet - ryzykownie - że większość mieszkańców Nowego Sącza i Sądecczyzny.
Jednak „krzoki” i ptoki” coraz głośniej przebąkują, że czują się... „przybłędami”.
Przy takich właśnie przedwyborczych „okazjach” pojawiajały się w Nowym Saczu pogłoski ,że na jednym z placów targowych, zwanym „ruskim rynkiem” (nie bez przyczyny zreszta tak zwanym, ale już nieistniejącym), gwałtownie wzrastał popyt na... akty urodzenia wystawiane w nowosądeckim magistracie.
„Pnioki” twierdzą, że „aferę” z aktami urodzenia wymyślają i nagłaśniają „krzoki” i „ptoki”. Natomiast „krzoki” i „ptoki” obawiaja się przeforsowania przez „pnioki” zakazu ubiegania się przez „przyjezdnych” o fotele rajców miejskich.
I jedni i drudzy stanowczo dementują krążące pogłoski.
W Nowym Sączu mówi się jednak o tej sprawie... cyklicznie. Skoro „się mówi”, to jednak na rzeczy coś być musi.
(pniok) |